Śliwki karmelizowane w occie i produkt uboczny.

Śliwki to chyba moje ulubione owoce. Można z nich zrobić praktycznie wszystko. Do jedzenia, do picia, do deseru do dań wytrawnych itd. itd.

Śliwki – pierwsza wzmianka o nich pojawia się już…. Nie, no żartuję. Żeby być na czasie powinienem chyba napisać, że o śliwkach pierwszy raz napisał nasz P MM… ale to może za grubo.

Do brzegu. W tym roku zdecydowanie wcześniej, ale chyba tak już jest ze wszystkimi owocami i warzywami w tym roku, zabrałem się za śliwki w occie.

Wiem, wielu powie, że na śliwki w occie czas jest teraz, bo są twarde i mało nadgryzione przez braci mniejszych. Wiem, ale w zeszłym roku robiłem później, to piszę, że teraz wcześniej, pewnie zgodnie ze sztuką.

Inspiracją do produkcji takich właśnie śliwek karmelizowanych była konsumpcja takowych produkowanych przez kochaną Ciocię Brzuszek. Niestety Ciocia nie zostawiła przepisu i teraz metodą prób i błędów walczę o odnalezienie tego właśnie smaku i tekstury. Takie niby super słodkie, ale jednak z posmakiem octu z trudną do opisania konsystencją. Szukając przepisu na oceanach internetowych stron znalazłem jeden na stronie olgasmile.com i ten stał się punktem wyjścia do produkcji.

Do dzieła.

Najpierw organizujemy śliwki.

5kg lub wielokrotność lub ułamek, jeżeli ktoś zdał matematykę na odpowiednim poziomie by sobie składniki podzielić 🙂

1,8kg cukru – 1kg do octu, 0,5kg do słoików, 300g do syropu (test).

Goździki – uważam, bo czujne są a odgoździkować się nie da.

Cynamon – kora cała jedna, dwie laski.

No i ocet 1litr. Ja miałem 10% spirytusowy.

I teraz. Jedziemy na działkę Żony. Po drodze kupujemy sobie jeszcze duży garnek, którego zawsze mi tam brakowało. 22,7 litra 🙂 – robi wrażenie.

Wstajemy rano, robimy kawę i do roboty.

Pozbywamy się pestek. Ja kroiłem z jednej strony i wyciągałem pestkę. Rękawiczki mile widziane, bo śliwki w dużej ilości brudzą. Może nie tak jak buraki ale… Trochę się zeszło bo, jak mówi Ewa – „mało to Ty nie umiesz zrobić”…. Cóż…tak mam.

Wrzucamy je do garnka i zalewamy zalewą.

Zalewa – ocet, cukier (ten do octu), goździki i cynamon zagotować i już.

So, zalewamy śliwki i zostawiamy na 24h. Śliwki na początku będą zdecydowanie wystawać poza zalewę, ale tak ma być.

Tak to wyglądało po 2 godzinach

Od czasu do czasu zamieszajcie. Tak po lunchu, obiedzie, podwieczorku….(no bo przecież kupiliście więcej śliwek i zrobiliście takie na kruchym cieście posypane kruszonką lub z samą kruszonką, bo masła zabrakło na kruche…. Tak zwane must be szczególnie na działce 🙂

Wiem, trochę przeciągnąłem w piekarniku…

Mieszamy też po kolacji, myjemy kubek po kawie i idziemy spać.

A rano po śniadaniu i 24ch godzinach kończymy dzieło.

Śliwki rano – 22 godziny po zalaniu.

Śliwki odcedzamy. Ocet zostawcie! Ważne, żeby do słoika trafiły bez zalewy. Oczywiście bez przesady. Do każdego słoika wsypujemy cukier. Ile? Te 0,5kg rozsypcie proporcjonalnie do wielkości słoików. Zacznijcie od 2 łyżek na słoik itd. Słoiki zakręcamy i tyle, nie wekujemy, nie pasteryzujemy, nie zalewamy…nic. Śliwki są gotowe do jedzenia i przynajmniej moje zeszłoroczne mają się dobrze.

Okazało się, że to jednak nie do końca te śliwki których szukałem, nie te, ale mimo wszystko super i raczej chwalone przez obdarowanych. To są w większości moi znajomi….ale nie….., na pewno by powiedzieli gdyby im nie smakowało…. Jako, że się okazało, to szukam dalej. Tu potrzebne jest 300g cukru które nam zostało. Po 3 dniach wyjąłem śliwki z kilku słoików odlałem to co się pojawiło w płynie i wrzuciłem śliwki do syropu zrobionego z cukru i wody (jakieś 150-200g). Leżą tak sobie i czekają aż skończę pisać posta. Zapakuję je potem znowu do słoiczków. Zobaczymy, może będę bliżej tych niezapomnianych.

Produkt uboczny – ha… i tu jest dopiero niespodzianka, bo parę osób zdecydowanie bardziej chwaliło i cieszyło się właśnie z niego, a nie samych śliwek. Co to? Ano ocet. Ten, który odlaliśmy ze śliwek. Jest to coś…. ehhh dość powiedzieć, że teraz chyba zrobiłem śliwki dla octu, a nie samych śliwek.

 

W domu przeleję do mniejszych ciemnych butelek. Wyszło po 6 litrów.

Ocet śliwkowy z posmakiem goździków (lub zbyt goździkowy jak przesadziliście :)). Jest super do sałatek, marynat i jak słyszałem do picia z wodą ….hmmmm strange…

                                                                                           Smacznego, mniam.

Grześ

7 Replies to “Śliwki karmelizowane w occie i produkt uboczny.”

  1. Osobiście wypiłam bez rozcieńczania ostatnią flaszkę octu jaką od Ciebie otrzymałam. Jak się robi nektar bogów zamiast octu, to takie są konsekwencje. Ponadto jest to wprowadzanie konsumenta w błąd. Jeszcze ważna sprawa: w imieniu społeczeństwa domagam się dokładnego przepisu na to ciasto ze śliwkami. Na imprezie wywołało ekstazę nerwową u obecnych, więc taka zwykła kruszonka ze śliwkami to raczej nie jest.

    1. ciasto… powiadasz? przepis poznać byś chciała…? pomyślimy 🙂 niech moc będzie z Tobą po wypiciu tego octu!!

  2. Śliwki uwielbiam pod każdą postacią.

    1. no właśnie..mamy tak samo:)

  3. O kurczę! To musi bosko smakować. Nigdy chyba nie próbowałam octu ze śliwek, bo zazwyczaj u mnie balsamiczny… Ale dzięki Tobie i temu wpisowi może też taki zrobię, a co! 😉 Jak szaleć to szaleć, tym bardziej że teraz śliwek w bród!

    1. Rzeczywiście smakuje bosko, polecam spróbować. My też używamy balsamico w dużych ilościach, ale raczej do sałat. Ocet ze śliwek używamy np. do marynowania mięs, a do tego balsamico się nie nadaje.

  4. Czasem produkt uboczny może być lepszy niż danie główne 🙂 Fajnie. Mam kilka drzewek śliwkowych na działce i chętnie skorzystam z przepisu

Dodaj komentarz